wtorek, 26 kwietnia 2016

Wróg publiczny numer 1

Superman Wyzwolony
(2015; Egmont; akcja/sci-fi)

Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Jim Lee, Dustin Nguyen, Scott Williams
Cena okładkowa: 89,99 zł
Ilość stron: 268

Po trzech chaotycznych i kompletnie nie trzymających się kupy albumach ze scenariuszem Granta Morrisona, który ewidentnie był zlepkiem zeszytówek z dodatkowymi, krótkimi historyjkami nijak mającymi się do głównej fabuły przyszedł czas na album ze scenariuszem Scotta Snydera. Czasami mam wrażenie, że Snyder jest najbardziej eksploatowanym twórcą w DC Comics i to powoli zaczyna się przedkładać na jakość jego pracy. W każdym razie, gdyby w albumie "Superman Wyzwolony" miały się pojawić jakieś niedoróbki scenariuszowe to miały one zostać zatuszowane za sprawą rysunków Jima Lee, niegdyś jednego z ważniejszych rysowników Marvela, później współtwórcę Image Comics i ostatecznie jedną z najważniejszych osób w DC. Widząc taki skład osobowy pracujący przy nowym albumie z Człowiekiem ze Stali w roli głównej nie mogłem przejść obok tego komiksu obojętnie. Kto jeśli nie Snyder i Lee mógł uratować Supermana?

Superman spieszy na ratunek astronautom, którzy znajdują się w sporych rozmiarów satelicie orbitującej w niedalekiej odległości od Ziemi. Okazuje się, że nie będzie to łatwe zadanie nawet dla Człowieka ze Stali. Stacja wchodzi w atmosferę i z wielkim wysiłkiem Superman ratuje załogę, natomiast płonący wrak leci w kierunku bazy wojskowej, w której jest mnóstwo ludzi. Ostatecznie kryptończyk ratuje załogę, a duża część wraku stacji gdzieś znika. Niedługo później Człowiek ze Stali znajduje wrak na dnie morza, ale odkrywa też coś dziwnego. Na jednej ze ścian widnieje odcisk ręki, tak jakby ktoś równie silny co Superman zmienił tor lotu satelity. Przy współpracy z Batmanem Człowiek ze Stali odkrywa, że rząd USA prowadzi od lat 70-tych tajną placówkę badawczą, która miała na celu rozwijanie technologii i wykorzystywanie przybysza z obcej planety. Wszystko po to, żeby zachować dominację USA. Na domiar złego przybytkiem zarządza nieznoszący Supermana generał Lane. Tymczasem światem wstrząsają kolejne zamachy, których autorami jest organizacja terrorystyczna Wniebowstąpienie. Gdyby było jeszcze mało, to z więzienia ucieka Lex Luthor, który ma bardzo konkretne plany oczywiście dotyczące Supermana. A Człowiek ze Stali nie chcąc współpracować z bezkompromisowo działającą organizacją prowadzoną przez generała Lane'a momentalnie staje się wrogiem publicznym numer jeden.

Po trzech niezbyt dobrych albumach z Supermanem Egmont wreszcie wydał coś bardziej kompletnego i niezbyt skomplikowanego (w porównaniu z twórczością Morrisona). Co prawda w "Superman Wyzwolony" dzieje się sporo, a krótkie historyjki prezentowane jako dodatki (rysowane między innymi przez Dustina Nguyena) szybko zaczynają przenikać do głównej warstwy fabularnej. Sama historia jest spójna, chociaż Snyder rzuca czytelnika z miejsca na miejsce. Tak naprawdę ten album ma przynajmniej trzech głównych bohaterów. Jednym jest Superman poznający tajemniczy projekt rządu USA skrywany od lat 70-tych. Druga w kolejce jest Lois Lane, która staje się ofiarą ataku terrorystycznej organizacji Wniebowstąpienie. Natomiast trzecim bohaterem jest Lex Luthor uciekający z więzienia i przygotowujący swój plan. Te wszystkie płaszczyzny jeszcze są przecinane krótkimi historyjkami, które później płynnie wchodzą do głównej warstwy fabularnej, bo chyba nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że wspomniane trzy płaszczyzny w końcu się ze sobą łączą. I mimo tego, że ten komiks czytało mi się zdecydowanie lepiej niż "Ludzie ze Stali", "Kuloodporny", czy "U Kresu Dni", to jednak nie jest to jeszcze to, czego bym oczekiwał po duecie Snyder/Lee. Jeżeli chodzi o warstwę graficzną to ciężko mieć tutaj cokolwiek do zarzucenia. Wielbiciele kreski Jima Lee, który przez lata dorobił się całej masy naśladowców, powinni być zadowoleni. Przeciwnicy będą kręcić nosem, bo to Jim Lee, który od lat na kartach komiksów prezentuje idealnie wyrzeźbione postaci. Dzięki dobrej robocie Alexa Sinclaira rysunki są opatrzone bardzo intensywną paletą kolorów. I dobrze wiedzieć, że historie z Supermanem w roli głównej nadal wyglądają tak jak to było kiedyś. To jedna z cech charakterystycznych komiksowych przygód Człowieka ze Stali, tak odmienna od filmowych inkarnacji tej postaci, a zwłaszcza w wydaniu Zacka Snydera (nie mylić ze Scottem Snyderem).. 

Ponadto w kwestii grafiki w albumie pojawia się wyraźny kontrast pomiędzy bombastyczną i pełną kolorów główną historią, a skąpanymi w mroku dodatkami. Te w przeciwieństwie do albumów Granta Morrisona łączą się z główną warstwą fabularną, ale same w sobie też stanowią świetne zaplecze, czy też odskocznię. I przede wszystkim nie męczą, co już samo w sobie jest zaletą. Pisałem już o plusach, więc czas powoli przejść do minusów "Superman Wyzwolony", a tych niestety nie brakuje. Mimo dobrego pomysłu wyjściowego (tajny projekt rządu USA) wszystko z czasem zaczyna się rozmywać, wkracza mało ciekawy motyw z organizacją terrorystyczną, który zaczyna dominować. Poza tym przez cały album towarzyszyło mi wrażenie dejavu. No gdzieś już to wszystko widziałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że "Superman Wyzwolony" to New 52, więc jakieś tam elementy mogą się pokrywać ze starymi historiami. Poza tym nagromadzenie wątków w tym albumie z jednej strony działa na jego korzyść, bo w końcu dużo się dzieje, czasami aż za dużo. A z drugiej wprowadza chaos, któremu co prawda daleko do tego, co prezentowały albumy ze scenariuszem Morrisona, ale jednak chaos pozostaje chaosem. W komiksie gościnnie pojawia się Batman, ale tylko po to, żeby pojawić się na kilku kadrach i zaznaczyć swoją obecność w uniwersów DC. Możliwe, że Scott Snyder chciał pokazać, jak bardzo przydatny dla Supermana jest Mroczny Rycerz, że bez pomocy tego zwykłego człowieka nawet największy bohater na Ziemi nie jest w stanie sobie poradzić.

Prawdę mówiąc sięgając po album "Superman Wyzwolony" liczyłem na przynajmniej bardzo dobry komiks, który przekona mnie do postaci Supermana. W końcu odpowiada za niego dwójka świetnych twórców, Scott Snyder nie raz udowodnił, że DC to jego domena i wielokrotnie pisał wyróżniające się scenariusze do albumów o Mrocznym Rycerzu. A za wersję graficzną odpowiadał człowiek, którego przedstawiać nie trzeba, bo kreska Jima Lee jest niesamowicie charakterystyczna (zresztą uwielbia jego erę "X-Men"). Już dla samego duetu Snyder/Lee warto było złapać się za album "Superman Wyzwolony". I z jednej strony jest to historia ciekawa i bardzo ładnie wyglądająca. A z drugiej wypada niczym wydmuszka, która właśnie miała ładnie wyglądać, ale nie za wiele wnosić. Bombastyczne pojedynki przecinane są długimi dialogami, które prowadzą do kolejnej bitwy. I tak mniej więcej mógłbym opisać ten album. I nie zmienia to faktu, że jest do dobre czytadło, chociaż nic ponad to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz