wtorek, 5 lipca 2016

Komiksy na skróty - odcinek 7

Szybciej niż zwykle uderzam z kolejnym odcinkiem "Komiksów na skróty" z uwagi na to, że z miesiąca na miesiąc coraz więcej nowości pojawia się na rynku (takie przynajmniej mam wrażenie), a nie chcę pominąć zaprezentowania na łamach DF Comics kolejnych serii komiksowych (te, które już mi uciekły postaram się nadrobić w oddzielnych postach). Tym razem dość monotematycznie, bo trzy albumy zaprezentowane w tym odcinku zostały wydane przez Egmont. Ale jeżeli chodzi o klimat tych komiksów to jest zupełnie różny, więc rzucę jeszcze tylko oklepane "na pewno każdy znajdzie coś dla siebie" i zapraszam do lektury.




Thunderbolts #1
Bez pardonu
(2016; Egmont; akcja/sci-fi)

Scenariusz: Daniel Way
Rysunki: Steve Dillon
Cena okładkowa: 39,99 zł
Ilość stron: 132

Thunderbolts to tajna grupa kierowana przez rząd USA, w której skład wchodzą w większości wyjęci spod prawa bohaterowie lub złoczyńcy szukający odkupienia (ewentualnie przymuszeni do współpracy). Różne są modyfikacje personalne tej formacji, w "Bez pardonu" drużynę próbują tworzyć Venom, Punisher, Electra i Deadpool, a głównodowodzącym zostaje Czerwony Hulk. Ten ostatni pod postacią generała Rossa zbiera wspomnianą wyżej ekipę, żeby powstrzymać szalonego dyktatora, którzy rządzi na azjatyckiej wyspie Kata Jaya i zdaje się knuć szczwany plan. Nie dość, że wchodzące w skład Thunderbolts indywidua muszą współpracować ze sobą, to jeszcze ich działania powinny zgrywać się z wyzwolicielskimi poczynaniami rebeliantów sprzeciwiających się dyktatorowi. We wszystko zamieszany jest jeszcze Leader, który jest więźniem Czerwonego Hulka.

Naprawdę podchodziłem do tego komiksu z pozytywnym nastawieniem, tym bardziej, że doskonale pamiętałem nie tak dawno temu przeczytany "Thunderbolts - Wiara w potwory", który ukazał się na łamach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Warren Ellis i Marc Guggenheim odpowiedzialni za tamten album zebrali ciekawą grupkę złoczyńców i wrzucili ich w środek świetnej historii połączonej z "Civil War". Przypuszczałem, że w "Bez pardonu" będzie podobnie, tylko zamiast złoczyńców dostanę wyjętych spod prawa bohaterów. I powiedzmy, że częściowo miałem rację, ale niestety tylko w małym stopniu, no praktycznie w znikomym. Daniel Way wziął do swojego komiksu prawdziwe indywidua, każda z tych postaci z osobna ma ogromny potencjał i potwierdza to w dedykowanych sobie seriach komiksowych. Co się stanie, kiedy tych bohaterów wrzucimy do jednej historii i każemy im współpracować? Wychodzi na to, że otrzymamy generyczny komiks ze słabą i kompletnie pozbawioną napięcia historią. A postaci z niezwykle barwnych szybko staną się szare i nijakie. Tak jest właśnie w "Bez pardonu". Czytając ten komiks miałem wrażenie, że Daniel Way zafascynowany powrotem filmowych herosów kina akcji z lat 80-tych i 90-tych (czyli "Niezniszczalnych") postanowił przenieść podobną fabułę na karty albumu "Thunderbolts". Fabuła jest niezwykle prosta i doskonale wiadomo, co będzie dalej, nie ma tutaj miejsca na żadne zwroty akcji, wszystko idzie jak po sznurku. Za to oczom czytelnika ukazywane są kolejne masakryczne sceny, w których członkowie Thunderbolts w sposób bezprecedensowy rozprawiają się z przeciwnikami. I w sumie tyle, ten komiks to bezmyślna jatka. Ale może chociaż warstwa graficzna daje radę? Niestety nie. Kreska Steve'a Dillona idealnie pasowała do serii "Kaznodzieja", natomiast kompletnie nie działa w "Thunderbolts". Wszystko jest tutaj grubo ciosane i sztuczne do granic możliwości. Postaci pojawiające się w kolejnych kadrach aż kipią od sztywności. Szkoda, że warstwą graficzną nie zajął się odpowiedzialny za okładki zeszytówek Julian Totino Tedesco (również autor okładki "Bez pardonu"). Niestety ten album do ogromne rozczarowanie, dam jeszcze szansę Thunderbolts, bo liczę na to, że przy okazji drugiej części może być tylko lepiej...bo już gorzej chyba nie da rady.



Avengers #3
Preludium nieskończoności
(2016; Egmont; akcja/sci-fi)

Scenariusz: Jonathan Hickman, Nick Spencer
Rysunki: Mike Deodato, Stefano Caselli
Cena okładkowa: 39,99 zł
Ilość stron: 132

Po skomplikowanych wydarzeniach ze "Świat Avengers" oraz "Ostatniego białego zdarzenia" okazuje się, że dziwne twory, które rozbiły się na Ziemi zamieniają się w kosmiczne dzieci. Osobniki wydają się być niczym perpetuum mobile, posiadają nieskończoną energię, szybko rosną i momentalnie przystosowują się do zastanych warunków. Członkowie Avengers postanawiają nie pozostawiać kosmicznych dzieci samych sobie, przebywając w Savage Landzie uczą ich przydatnych czynności. Tymczasem niezwykłe organizmy postanawia wykorzystać Wielki Ewolucjonista. Dzięki informacjom przekazanym przez Garokka Avengers dowiadują się o niecnych planach wroga eksperymentującego z mieszaniem gatunków i wyruszają na odsiecz kosmicznym dzieciom. Tymczasem Bruce Banner przesiadując w Stacji Obserwacyjnej Shield próbuje zlokalizować co jest źródłem dziwnego sygnału odpowiedzialnego za zniszczenia i śmierci całej masy ludzi (więcej w albumie "Ostatnie białe zdarzenie").

Wreszcie po dwóch straszliwie chaotycznych i nudnych albumach z tą serią zaczyna się dziać coś pozytywnego. "Preludium nieskończoności" to co prawda ciąg dalszy historii przedstawionej w dwóch poprzednich komiksach, ale mający nareszcie zwięzłą fabułę. Kilka elementów historii nadal pozostaje niewyjaśnionych i pewnie ciąg dalszy zostanie przedstawiony w czwartym albumie, to jednak sporo wątków udało się tutaj zaprezentować od początku do końca. W końcu historia jest w miarę prosta i jasna, powoli też wyjaśniają się motywy, które wyglądały na bardzo chaotyczne w pierwszych dwóch zeszytach. Najwidoczniej do akcji musiał wkroczyć Nick Spencer, który trochę poukładał pełen chaosu świat Jonathana Hickmana. Komiks ponownie bardzo dobrze prezentuje się od strony graficznej. Zarówno Mike Deodato, którego grafiki są bardzo wygładzone, jak i Stefano Caselli, którego kreska jest bardziej ostra i surowa, doskonale wiedzą co mają robić i potrafią to przelać na papier. Kardy są dynamiczne i pełne żywych kolorów, co też dodaje rozmachu akcji przedstawianej na kolejnych kartach komiksu. "Preludium nieskończoności" to póki co najlepszy album z tej serii, chociaż to nadal tylko średnia historia wykorzystująca po części komiksowe klisze.



Jonah Hex #1
Oblicze pełne gniewu
(2016; Egmont; western)

Scenariusz: Jimmy Palmiotti, Justin Grey
Rysunki: Luke Ross, Tony DeZuniga
Cena okładkowa: 49,99 zł
Ilość stron: 144

Jonah Hex to kawał skurwiela, ale skurwiela o gołębim sercu. Jeżeli mieliście okazję czytać "All Star Western", to jako tako mieliście okazję poznać tego jegomościa. Ciężko nie lubić tego oschłego drania, który jest niczym Sędzia Dredd dla swoich wrogów, ale dla bliźnich w potrzebie jest najczęściej ostatnią deską ratunku. "Oblicze pełne gniewu" to zbiór krótkich historyjek połączonych ze sobą tylko i wyłącznie za sprawą głównego bohatera. Fabularnie są to zupełnie oddzielne twory. Jest to zarówno plus, jak i minus tego albumu. Niektóre z opowiastek zajmują zaledwie kilka stron, inne ciągną się trochę dłużej i nawet dzielą się na krótkie rozdziały, ale żadna z nich nie przykuwa uwagi. I to jest ich główna wada. To po prostu zwykłe westernowe historyjki mające przedstawić początkującym czytelnikom charakter Jonah Hexa i nic więcej. Z drugiej strony, pewnie gdybym nie czytał "All Star Western" to po przeczytaniu "Oblicze pełne gniewu" prędko bym po tę pierwszą serię sięgnął. Tutaj po prostu nie ma fabuły, te krótkie opowiastki zbyt szybko się kończą, żeby można się było w nie wciągnąć.

Na plus zaliczam naprawdę ładną oprawę graficzną, za którą w większości odpowiada Luke Ross. Prace tego znanego głównie z serii "Green Lantern" rysownika przypominają mi grafiki z "Wolverine: Origin", gdzie za ten element odpowiadał Andy Kubert. Kadry w pierwszy albumie "Jonah Hex" są równie plastyczne i jakby lekko rozmyte, co nadaje im specyficznego klimatu. Mam tylko problem z jednym zeszytem zawartym w tym zbiorze, który jest rysowany przez Tony'ego DeZunigę, twórcę postaci Jonah Hexa. Niestety jego kreska znacząco odbiega od tego przejrzystego stylu prezentowanego przez Luke'a Rossa. Grafiki DeZunigi są wręcz nieczytelne i momentami nie bardzo wiadomo, co dzieje się w kolejnych kadrach. Wspomniany rysownik odpowiada za warstwę graficzną historii "Boże Narodzenie z rabusiami", "Duchy przeszłości" i Trefny kurnik" (czyli jeden z sześciu zeszytów zawartych w tym albumie). Czy warto sięgnąć po "Oblicze pełne gniewu"? Nie bardzo. Jeżeli jesteście fanami dłuższych fabuł, to lepiej rzućcie okiem na wydane do tej pory trzy albumy "All Star Western".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz