sobota, 12 września 2015

Avengers na Marsie

Avengers. Świat Avengers
(2015; Egmont; akcja/sci-fi)

Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Jerome Opeña, Adam Kubert
Cena okładkowa: 39,99 zł
Ilość stron: 132

Egmont jakiś czas temu wyskoczył z informacją, że ich już dość bogatą ofertę komiksową zasilą pozycje od wydawnictwa Marvel, a konkretnie pozycje wydawane pod szyldem "Marvel Now!". Pomysł wydaje się być logiczny, tym bardziej, że komiksy amerykańskie przeżywają aktualnie w na polskim rynku swoisty renesans. Ludzie będący teraz w wieku 25-35 lat z rozrzewnieniem wspominają tłuste lata, kiedy to w kioskach za sprawą TM-Semic pojawiało się mnóstwo pozycji od Marvela i DC. Oczywiście ci sami ludzie teraz powinni się rzucić niczym wygłodniałe hieny na kolejne pozycje serwowane przez polskie wydawnictwa, które decydują się wydawać Marvela i DC. Oczywiście nie narzekam na ilość komiksów, bo posucha byłaby gorsza niż przesyt.


Avengers po raz kolejny przechodzą kryzys, dotychczasowi członkowie zostają uwięzieni przez jakieś tajemnicze stwory na Marsie, a jedyną osobą odesłaną na Ziemię zostaje Kapitan Ameryka. Ten postanawia wdrożyć w życie plan przygotowywany wcześniej wraz z Tonym Starkiem, który zakładał wciągnięcie w szeregi Avengers nowych członków, którzy niczym nieoszlifowane diamenty dadzą się wyszkolić i będą służyć jako obrońcy ludzkości. Z taką nowo uformowaną grupą Kapitan wyrusza ponownie na Marsa, żeby uwolnić dawnych towarzyszy i spuścić lanie obcym kreaturom.

Tak oto pokrótce przedstawia się fabuła jednego z nowych komiksów o Avengers wydanego w Polsce przez Egmont. Zacznę może od plusów. Części graficznej tej historii nie mam nic do zarzucenia. Adam Kubert, którego koligacje rodzinne jednak do czegoś zobowiązują, prezentuje typową kreskę, która jest pozostałością po czasach Jima Lee. Każda z postaci przypomina wielkiego umięśnionego kloca o kwadratowej gębie (no może poza Cannonballem, który sam zauważa, że zamierza przypakować). Ale to plus, bo kiedy sięgam po komiks z gatunku "superhero" to chciałbym widzieć właśnie przekoloryzowane postaci, a nie chuderlaków walczących z gigantycznymi robotami. Może dzięki tej specyficznej stylistyce te komiksy wyglądają odrobinę bardziej realnie? Nie wiem. Natomiast Jerome Opeña mimo tego, że pochodzi z Filipin to w swojej kresce ma sporo z europejskiej stylistyki. Momentami patrząc na kolejne kadry miałem wrażenie, że patrzę na jakiś francuski komiks fantasy. Opeña w swojej części tego komiksu bardzo dba o szczegóły, nie ma tutaj rozmyć, jakie stosuje Adam Kubert. Wszystko jest ostre jak brzytwa. I to by było na tyle w kwestii plusów odnośnie tego komiksu. Po pierwsze tłumaczenie ksywek postaci, to już się rzuca w oczy na pierwszej stronie "Avengers. Świat Avengers", gdzie mamy spis bohaterów wchodzących w skład drużyny, zarówno starych, jak i nowych. I obok Spider-Woman, czy Cannonballa dostajemy Kapitan Wszechświat (jest też Czarna Wdowa i Kapitan Ameryka, ale do tych tłumaczeń chyba wszyscy już się przyzwyczaili). Nie rozumiem tej niekonsekwencji. Albo tłumaczmy wszystkie ksywki (co byłoby idiotyczne), albo zostawmy je wszystko oryginalnym stanie. To jest jednak mało istotny szczegół, który jest niczym paproszek kurzu wobec fabuły tego komiksu i jego konstrukcji.

Ten komiks w warstwie fabularnej to totalny chaos. W pewnym momencie już nie wiedziałem, czy akcja toczy się na Marsie, czy na Ziemi, czy jest to przyszłość, przeszłość, czy może teraźniejszość. Skąd takie zagubienie? Scenarzysta zdecydował się wykorzystać wszystkie możliwe czasy, przez co nigdy nie wiadomo, co aktualnie się dzieje. Przez tę głupią mieszankę nie wystarczyło czasu na to, żeby chociażby w małym stopniu zaprezentować czytelnikowi nowych Avengers. Czekacie na jakąś fajną walkę Cannonballa, czy Sunspota? Dostaniecie w tym komiksie może jeden, albo dwa kadry. Nic więcej. Ale wymienieni przeze mnie bohaterowie to szeregowcy, w skład nowej grupy wchodzi też Wolverine, a przecież wiadomo, że dla Marvela ten wiekowy knypek to prawdziwa maszynka do robienia pieniędzy. Jednak on też pojawia się tutaj na zaledwie kilku kadrach, tak samo wygląda sprawa ze Spider-manem, których jest tutaj wrzucony chyba tylko po to, żeby dołożyć jakiś drętwy akcent humorystyczny. Na domiar złego główna historia jest poprzecinana jakimiś opowiastkami o poszczególnych członkach nowego składu Avengers (Smasher i Hyperion). Ale to też jest pocięte i pokazane w różnych czasach. Te elementy to jednak nic w porównaniu z brakiem sensownego przeciwnika. Potwory, z którymi walczą Avengers to chyba najmniej ciekawi przeciwnicy komiksowi jakich w życiu widziałem. To jakieś zupełnie losowe postaci, które tak naprawdę nie wiadomo po co zniewolili superbohaterów. Ten komiks fabularnie to prawdziwy dramat, broni go jedynie warstwa graficzna.

"Avengers. Świat Avengers" mógłbym przyrównać do wydawanych u nas (również przez Egmont) komiksów z serii "Supermanów" ze scenariuszem Granta Morrisona. Czyli fabularnie bieda, chaos i nędza. Zapoznając się z kolejnymi stronami czekałem na to "coś", jakiś zwrot akcji, który wywoła mój zachwyt. Ale tego nie ma, od początku do końca jest nijak. Rysownicy robią co mogą, żeby wzbudzić zainteresowanie, a scenarzysta gra jakby w innej drużynie. Hickman robi wszystko, żeby zanudzić czytelnika na śmierć. Nawet jeżeli wprowadza nowych bohaterów, to robi to tak, żeby nie wzbudzić chociażby odrobiny zainteresowania. Ten komiks to niestety dramat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz