wtorek, 30 sierpnia 2016

Komiksy na skróty - odcinek 9

Na 9 odcinek "Komiksów na skróty" przygotowałem trzy jeszcze dość świeże propozycje ze świata Marvela. Niby wszystkie albumy z jednej stajni, a historie kompletnie się od siebie różnią praktycznie pod każdym względem. Te trzy wydawnictwa udowadniają, że marvelowskie komiksy to nie tylko superbohaterskie opowiastki o zbawianiu świata, pełne efekciarskich batalii, w których odziani w trykoty herosi mierzą się ze szkaradnymi złoczyńcami.


Uncanny Avengers #1
Czerwony cień
(2016; Egmont; akcja/sci-fi/dramat)

Scenariusz: Rick Remender, John Cassaday
Rysunki: Oliver Coipel
Cena okładkowa: 39,99 zł
Ilość stron: 120

Mam wrażenie, że Egmont ma jakiś problem z doborem komiksów Marvela, które wydaje na polskim rynku. Ciągle w zapowiedziach widzę kolejne historie związane z Avengers i prawdę mówiąc mam już serdecznie dosyć tej grupy. Dlatego "Uncanny Avengers" wziąłem tylko dla sprawdzenia, ale już z postanowieniem, że drugiego numeru kupować nie będę. Tym bardziej, że dotychczas wydawane przez Egmont albumy związane z grupą dowodzoną przez Kapitana Amerykę kompletnie nie przypadły mi do gustu. Jak się okazało w przypadku pierwszego numeru "Uncanny Avengers" miało być zupełnie inaczej.

"Czerwony Cień" to prosta historia będąca bezpośrednim następstwem wszystkich zawirowań związanych z mutantami, jakie ostatnio miały miejsce w uniwersum. Po śmierci profesora Xaviera świat nie jest już taki sam. Co prawda populacja mutantów zaczyna się powoli odradzać, ale grupa dowodzona przez Cyclopse'a próbuje to wykorzystać do własnych celów. Tymczasem Kapitan Ameryka podejmuje decyzję o włączeniu do Avengers kilku mutantów, żeby pokazać społeczeństwu, że nie wszyscy mutanci są źli. I tak na nowego przywódcę grupy zostaje wybrany brat Cyclopse'a, czyli Alex Summers, znany również jako Havoc. Mutant o nieskazitelnej przeszłości (niegdyś lider X-Factor, grupy mutantów pracujących dla rządu USA) i trzymający się wartości propagowanych niegdyś przez Xaviera. Wszystkie starania poprawy sytuacji chcą zniweczyć mutanci-przestępcy pod wodzą Red Sculla, który w tajemniczy sposób nabył moce Charlesa Xaviera. Ten zaczyna mieszać ludziom w głowach i urządza nagonkę na mutantów.

Po "Uncanny Avengers" spodziewałem się kolejnego przerostu formy nad treścią, a tymczasem dostałem prostą, wciągającą i jednocześnie pouczającą historię. Ten dość krótki komiks świetnie eksploatuje wszelkie wartości, którymi kierował się Charles Xavier tworząc X-Men. Jednocześnie w niczym w pigułce pokazane są wszelkie elementy, z którymi przez lata musieli ścierać się mutanci. Ten wypełniony po brzegi akcją komiks to nie tylko bijatyka mutantów i superbohaterów ze złoczyńcami, ale również coś więcej. Remender i Cassaday poruszają tutaj wiecznie aktualne tematy takie jak ostracyzm, wykluczenie społeczne i nietolerancja dla inności. W sumie więcej w "Uncanny Avegers" treści związanych z X-Men niż z samymi Avengers, co akurat dla mnie jest wielkim plusem. Sama strona graficzna komiksu wypada dobrze, nie ma tutaj miejsca na jakieś fajerwerki, czy artystyczne wynurzenia. Oliver Coipel po prostu robi dokładnie to, co powinien. Grafiki nie odbiegają od marvelowych standardów. Mocno trzymam kciuki za drugi numer tej serii, którego tytuł brzmi "Bliźnięta apokalipsy" i liczę na to, że nadal na pierwszym planie pozostaną sprawy mutantów.



Jessica Jones: Alias #1
(2016; Mucha Comics; kryminalny)

Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Michael Gaydos
Cena okładkowa: 79,00 zł
Ilość stron: 216

Trochę mi wstyd, ale muszę się przyznać, że do tej pory nie obejrzałem netflix'owego serialu "Jessica Jones". Kompletnie nie wciągnął mnie klimat historii, która nie była mnie w stanie do siebie przekonać, jak to zrobił "Daredevil" z genialnym Kingpinem (Vincent D'Onofrio). Ale komiks, który miał polską premierę podczas Komiksowej Warszawy 2016, postanowiłem sprawdzić. Wszak skoro nikomu do tej pory nie udało się wydać przygód Daredevila (poza WKKM oczywiście), to niech już będzie ta Jessica Jones.

Tytułowa postać jest byłą superbohaterką. Niegdyś dumnie stojącą w równym szeregu z Kapitanem Ameryką, czy Ms Marvel. Teraz to niezbyt radząca sobie z życiem i prowadząca prywatną agencję detektywistyczną kobieta, która koniecznie chce odciąć się od swojej kostiumowej przeszłości. Do Jessiki Jones trafiają przeróżni ludzie z mniej i bardziej skomplikowanymi sprawami. Wszystko się komplikuje, kiedy w jej drzwiach staje roztrzęsiona kobieta prosząca o odnalezienie jej siostry. Jessica mocno angażuje się w sprawę, która okazuje się jedynie wydmuszką, która miała wprowadzić panią detektyw w pułapkę pełną trudnych wyborów moralnych.

"Jessica Jones: Alias" to nie tylko jedna historia, a kilka różnych spraw zamkniętych większą klamrą. Mimo tego, że całość ma mocne podłoże kryminalne, to nie brakuje tutaj naprawdę dobrych akcentów humorystycznych. Wiążą się one głównie z nieporadnością Jessiki, która za wszelką cenę chce się odciąć od superbohaterskiej przeszłości, a ta ciągle do niej wraca w różnej formie. Sama postać pani detektyw jest doskonale skrojona. Naprawdę dawno nie czytałem komiksu, w którym osoba protagonisty jest tak świetnie przemyślana. To nie jest nadęta i rzucająca pustymi frazesami bohaterka, jakich pełno w komiksach Marvela. To jest faktycznie postać z krwi i kości. Brian Michael Bendis pokazuje tutaj swój prawdziwy kunszt, a nie w tych wszystkich trykociarskich historiach o niepokonanych bohaterach walczących z zagrożeniem z kosmosu. Do tej pory znałem Bendisa właśnie z tego typu opowieści, a tymczasem zaserwował mroczną, chociaż niepozbawioną humoru przygodę Jessiki Jones, która ma dosyć superbohaterskiego świata, który jednak nie zamierza jej zostawić w spokoju. Samą historię świetnie dopełnia strona graficzna albumu. Prace Michaela Gaydosa są pokrzywione, wyglądają jakby były wykonane niezdarnie, a jednak idealnie oddają klimat przedstawionej tutaj historii. Wszak świat, w którym żyje Jessica nie jest prosty i jednowymiarowy. Wisienką na torcie są fragmenty autobiografii Ricka Jonesa (kumpla Bruce'a Bannera), która jest wzbogacona o grafiki autorstwa Billa Sienkiewicza. "Jessica Jones: Alias" to zdecydowanie jeden z najlepszych komiksów, jakie pojawiły się w tym roku na polskim rynku.



Thor Gromowładny #1
Bogobójca
(2016; Egmont; fantasy/akcja)

Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Esada Ribic
Cena okładkowa: 39,99 zł
Ilość stron: 120

Thor to dla mnie dziwna postać. Jarałem się nim dużo bardziej, kiedy nie miałem okazji czytać jego przygód. W momencie, w którym wreszcie w moje ręce wpadły komiksy o synu Odyna byłem lekko rozczarowany. Zawsze wyobrażałem sobie Thora jako odpowiednik Conana. Liczyłem na iście barbarzyńskie przygody utrzymane w marvelowskim uniwersum. A niemal za każdym razem otrzymywałem jakieś popłuczyny niczym nie różniące się od typowego superbohaterskiego komiksu. Ale pojawiła się iskierka nadziei, a wszystko to dzięki jednemu z najlepszych scenarzystów ostatnich lat, Jasonowi Aaronowi. Ten twórca szybko trafił do grona moich ulubieńców za sprawą serii "Bękarty z Południa", a swoją wysoką pozycję potwierdził za sprawą równie niesamowitego "Skalpu". Ale czy ten niestroniący od brudu, szarości życia codziennego i przemocy scenarzysta da sobie radę z postacią Thora? Nie pozostało mi nic innego, jak sprawdzić.

Thor w swojej przeszłości był butnym wojownikiem, który przed nikim nie zginał karku. Jeszcze nie będąc godnym posiadania Mjolnira wojak trafił na swojej drodze na przedziwną kreaturę, zabójcę bogów. Wówczas wykończony Asgardczyk przy współpracy swoich dzielnych wojów złoił skórę Bogobójcy, za co ten postanowił wybić wszystkie bóstwa, a Thora zostawić sobie na sam koniec. Po wielu setkach lat Władca Gromów trafia na ślady, które mogą być efektem czynów Bogobójcy.

Od razu zacznę od tego, że "Bogobójca" to komiks o niejednolitej linii czasowej. Jason Aaron zdecydował się na dość karkołomną formę historii, która dzieje się w przeszłości, teraźniejszości oraz przyszłości. Elementy każdej z tych linii czasowych wplata w główną fabułę, co niestety powoduje lekki chaos. Jednak w tym chaosie bez większych problemów można się odnaleźć. Świetnym pomysłem było wysłanie Thora w podróż do innych światów, w których poszukuje on śladów obecności Bogobójcy. Ta różnorodność bóstw, czy lekka próba rozprawienia się z wierzeniami przeróżnych pozaziemskich ludów wypada na plus tej historii. Nie brakuje też brutalności, krew leje się gęsto, bez zbędnej gadki w ruch idą wszelkie miecze, topory i dzidy. Mimo tego historia pozostawia spory niedosyt. Zdaję sobie sprawę z tego, że to pierwszy tom opowieści, ale chciałbym jak najszybciej dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy Władcy Gromów. Od strony graficznej album prezentuje się rewelacyjnie. Do tej pory nie miałem do czynienia z kreską Esada Ribica, ale gość doskonale odnalazł się w baśniowym świecie Thora, do którego z chirurgiczną precyzją dorzucił typowo aaronowską brutalność. Wszak bez efektownie lejącej się posoki, czy spadających łbów "Bogobójca" byłby po prostu kolejną heroiczną przygodą władającego Mjolnirem woja z Asgardu. Jednak w samym komiksie czegoś brakuje, a taki niedosyt często bywa powodem do niezadowolenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz