środa, 21 września 2016

Wielkie sprzątanie uniwersum

Kryzys na Nieskończonych Ziemiach
(2016; Egmont; sci-fi/dramat/akcja)

Scenariusz: Marv Wolfman
Rysunki: George Perez
Cena okładkowa: 119 zł
Ilość stron: 392

Są w komiksowym światku takie opowieści, które powinien znać każdy wielbiciel historii obrazkowych. Aż dziw bierze, że dopiero w 2016 roku w ręce polskich czytelników trafiła tak ważna dla superbohaterskiego komiksu opowieść. Wierząc w słowa Kamila Śmiałkowskiego, któremu przypadł zaszczyt napisania posłowia do egmontowskiego wydania "Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach", jest to pierwsze tak ogromne i zarazem odważne wydarzenie w świecie komiksu. Pierwszy raz wydawca zdecydował się  gruntownie posprzątać swoje uniwersum tworzone od kilkudziesięciu lat. Składająca się z 12 zeszytów historia autorstwa Marva Wolfmana i Geroge'a Pereza była wydawana w USA od marca 1985 roku do kwietnia 1986. Polscy wielbiciele komiksów musieli czekać aż 31 lat, żeby przeczytać "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" w swoim ojczystym języku. Czy warto było?


U zarania dziejów powstało Multiwersum. Mnogość światów, galaktyk, które były alternatywnymi wersjami, odrębnymi światami. Osobnik imieniem Parias staje się świadkiem umierania kolejnych światów. Ciąży na nim klątwa, przez którą jest teleportowany na planety, które za chwilę zostaną zniszczone. W trakcie zagłady Ziemi-3 Lex Luthor, będący jedynym obrońcą planety, decyduje się wysłać swojego małego syna Alexandra na Ziemię-1, do siedziby Ligi Sprawiedliwości. Chłopiec ma odegrać kluczową rolę w walce z tajemniczą siłą niszczącą kolejne uniwersa. Gdzieś na skraju wszechświata w swojej kosmicznej twierdzy przesiaduje Monitor. Osobnik bacznie śledzący wydarzenia, jakie mają miejsce w Multiwersum. Przy pomocy Zwiastunki ściąga do swojej bazy najpotężniejszych superbohaterów i superzłoczyńców ze wszystkich wymiarów. Ich zadaniem jest powstrzymanie tajemniczych demonów cienia przed zniszczeniem ogromnych urządzeń Monitora, które mają posłużyć do walki z antymaterią. Jak się okazuje gigantyczne wierze są rozlokowane nie tylko na różnych Ziemiach, ale też w różnych czasach. Bohaterowie podzieleni na zespoły muszą współpracować, żeby walczyć z nieznaną siłą z kosmosu, która za wszelką cenę chce doprowadzić do unicestwienia Multiwersum.

"Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" to prawdziwa "cegła". To opasłe tomiszcze liczy sobie niemalże 400 stron, które po brzegi wypełnione są dość zagmatwaną historią. Marv Wolfman zadbał o to, żeby w tej 12 zeszytowej opowieści pojawiło się tak dużo postaci, ile tylko można było zmieścić. Mimo tego, że jako tako ogarniam uniwersum DC, to początkowo czułem się zagubiony. Bo kim jest ta postać? A ta? A jakie moce ma ten gość? A ta babeczka jest z jakiejś grupy? Później przestałem się przejmować, bo większość pojawiających się tutaj bohaterów oraz złoczyńców nie odgrywa ważniejszej roli. Owszem, jest grupka postaci, które będę się tutaj często przewijały (z Supermanem i Flashem na czele), ale jednak zdecydowana większość to zaledwie pionki, a raczej nieme tło dla wydarzeń z pierwszego planu. Zapewne w latach 80-tych już część tych bohaterów była kompletnie zapomniana, a Wolfman ich odkopał, wyciągnął na światło dzienne, ale tylko po to, żeby za chwilę ich ubić. Mnogość postaci niestety nie działa na korzyść tej historii. W pewnym momencie pojawia się Guy Gardner, pomyślałem sobie, że fajnie, wreszcie zobaczę co z niego za Green Lantern. Guy pojawia się na dwóch stronach...i dalej już go niestety nie ma. Po prostu zostaje zaprezentowany po to, żeby już więcej nie odegrać żadnej roli w tej historii. A to tylko jeden z licznych przykładów podobnych praktyk. Podejrzewam, że Egmont wydał tylko sam trzon "Kryzysu...", a ten obejmował też solowe przygody poszczególnych bohaterów, czy grup i stąd te przerywniki, które zapewne miały swój ciąg dalszy w poszczególnych seriach. Innego wytłumaczenia nie widzę. Niespecjalnie wypada również tempo akcji. Ta jest tak ślamazarna, że momentami podczas przerzucania kolejnych stron czułem się, jakbym obcował z "Kryzysem..." nie dla rozrywki, ale jakby to była moja praca. Zapewne Wolfman specjalnie rozciągał tę historię do granic możliwości, żeby nadać jej epickiego wymiaru...i żeby zmieścić wszystkich tych bohaterów.

No dobra, a teraz chyba przyszedł czas na pochwały prawda? W 1984 roku Marvel wydał swoje "Secret Wars", przez które całkiem niedawno (ukazało się w serii WKKM) nie byłem w stanie przebrnąć. Fakt, Marvel pierwszy zaoferował sporych rozmiarów crossover, ale DC przebiło swojego największego konkurenta. Ale to nie chodzi o same rozmiary konfliktu, bo "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" jest po prostu ciekawszą historią niż "Secret Wars". W przypadku tego drugiego dostajemy coś na kształt zawodów - kto zwycięży? Źli, czy dobrzy? Natomiast w przypadku historii Marva Wolfmana mamy realne zagrożenie, które chce zniszczyć nie tylko nam znany świat, ale też wszystkie inne. Ponadto w historii DC bohaterowie i złoczyńcy faktycznie giną. Oczywiście część z zabitych postaci później wróci do żywych w takiej, czy innej formie. Jednak liczy się tu i teraz. Za sprawą "Kryzysu..." wydawnictwo DC chciało zrobić porządek w swoim uniwersum, zakończyć pewne serie, inne zrestartować, ale zrobić to nie pod byle pretekstem, ale pod osłoną epickiego pojedynku wszystkich znanych nam z komiksów sił dobra i zła z potężną mocą, która groziła zniszczeniem wszystkiego. Czy ta sztuka się udała? Jak najbardziej. Może czasami ten patos wylewający się z poszczególnych kadrów jest przesadzony i trochę mdli, ale historię czyta się...raz lepiej, a raz gorzej. Nie da się ukryć, że mocno się zestarzała. Jeszcze gdzieniegdzie trafić można na koszmarne archaizmy, które straszą współczesnych czytelników w komiksach z lat 80-tych (i wcześniejszych). Sama historia jest dobrze skonstruowana, chociaż niepotrzebnie rozciągnięta. Mnogość postaci z jednej strony przeszkadza, ale z drugiej fajnie było zobaczyć jak kiedyś przedstawiani byli np. członkowie Syndykatu Zbrodni (pojawili się niedawno w serii "Wieczne Zło"). Całkiem ciekawie oglądało się też postaci, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Szkoda, że Marv Wolfman nie zdecydował się na lepsze wykorzystanie mniej znaczących bohaterów, ale zdaję sobie sprawę, że jego również przytłaczał ten ogrom herosów i złoczyńców, których musiał upchnąć w tej historii. Pisząc o "Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach" nie sposób nie wspomnieć o szacie graficznej komiksu. George Perez wykonał tytaniczną pracę. Umieszczenie tych wszystkich różnorodnych postaci w scenariuszu jest niemal niczym w porównaniu z ich narysowaniem. Perez z niezwykłą dbałością przeniósł pomysły Wolfmana na język graficzny, co dało świetny efekt. Czasami w kadry wkrada się chaos, ale zakładam, że taki też był zamysł, żeby nie wszystko było tutaj jasne i połączone kropkami. Czytelnik sam musi się odnaleźć w tym chaosie, do którego zostali wrzuceni bohaterowie DC i pod którego naporem muszą działać, żeby po raz kolejny uratować świat.

"Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" to prawdziwy mus dla wielbicieli komiksów o superbohaterach. Obojętnie, czy stoicie po stronie DC, Marvela, czy innego wydawnictwa. Tę historię warto poznać, rzucić okiem na bogate uniwersum DC, które budowane przez lata zostało dosłownie zamiecione w ciągu tej liczącej 12 zeszytów historii. Oczywiście komiks mimo swojego rozmachu i przepychu nie ustrzegł się pewnych archaizmów, które teraz kłują w oczy, ale niestety są domeną starszych albumów. Cieszę się, że "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" pojawił się na polskim rynku dopiero teraz, zapewne gdyby wydał go TM-Semic, to historia musiałaby zostać mocno okrojona (przecież nikt o zdrowych zmysłach w latach 90-tych nie wydałby u nas liczącego 400 stron komiksu), albo wychodziłaby w formie zeszytowej przez okrągły rok. Poza tym znając siebie z tamtego okresu, to pewnie bym taki komiks przekartkował, rzucił okiem na ogromną ilość bohaterów i rzuciłbym go w kąt. Teraz jestem w stanie go docenić mimo tych wszystkich archaizmów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz