środa, 6 kwietnia 2016

Nowy stróż Gotham

Wieczne Zło: Wojna w Arkham
(2016; Egmont; akcja/sci-fi)

Scenariusz: Peter J. Tomasi
Rysunki: Jaime Mendoza, Scot Eaton
Cena okładkowa: 75 zł
Ilość stron: 204

Zacznę od tego, że dla mnie głównym elementem, który przyciąga mnie do komiksów z Mrocznym Rycerzem nie jest on sam, ale jego przeciwnicy. Mało który superbohater ma przeciwko sobie tak różnorodną gamę wrogów. Batman ma ich aż nadto i spokojnie mógłby nimi obdzielić kilku swoich kumpli z Universum DC. Spośród całej tej zbieraniny dziwadeł najbardziej cenię sobie Bane'a. Złoczyńcę złego i dobrego jednocześnie, działającego w przeświadczeniu, że przetrwać mogą wyłącznie najsilniejsze jednostki. Ten wzmacniający swoje ciało jadem dryblas już w momencie narodzin został skazany na dożywotnią karę więzienia odziedziczoną po ojcu. Odsiadując wyrok w Peña Duro bez ustanku szkolił swoje ciało i umysł, dzięki czemu stał się jednym z najtrudniejszych przeciwników dla Batmana. Bane to postać wielowymiarowa, której nie da się określić jako jednoznacznie złej, ani dobrej. I nie wspominam go bez powodu, gdyż jest on głównym bohaterem albumu "Wieczne Zło: Wojna w Arkham".




Podczas, gdy znikają członkowie Ligi Sprawiedliwości (historia została przedstawiona w albumie "Wieczne Zło"), a światu zagraża dominacja Syndykatu Zbrodni w Gotham City zaczyna się regularna wojna. Na ulice tej mrocznej metropolii wylewają się uwolnieni z Arkham szaleńcy. Zbrodniarze szybko dochodzą do porozumienia dzieląc się poszczególnymi dzielnicami miasta. Nad wszystkim pieczę ma stanowić Pingwin. Tymczasem na wyspie Santa Prisca swój plan knuje jedyny człowiek, który złamał Batmana. Bane wraz ze swoimi zbirami napompowanymi jadem wyrusza do więzienia Blackgate, gdzie zamierza zebrać nowych rekrutów, którzy pomogą mu we wcielenia w życie jego planu przejęcia władzy w Gotham City. Na drodze stają mu nie tylko krnąbrni więźniowie z Blackgate, ale też szaleńcy z Arkham, którzy pod żadnym pozorem nie chcą oddać władzy, która wreszcie dostała się w ich łapska. Jednak Bane też zamierza wykorzystać wszystkie dostępne środki, żeby stać się nowym stróżem Gotham. Kiedy w mieście toczy się regularna wojna pomiędzy więźniami i szaleńcami wówczas Bane szuka sposobu na włączenie do tej potyczki Szponów, które po rozbiciu Trybunały Sów spoczywają uśpione w specjalnej komnacie więzienia Blackgate.

"Wieczne Zło: Wojna w Arkham" to kolejny album, o którym nie słyszałem dobrego słowa (podobnie jak to miało miejsce z "Erą Ultrona"). I nadal nie wiem dlaczego to wydawnictwo spotkało się z taką miażdżącą krytyką. Owszem zupełnie niepotrzebnie na okładce pojawia się Batman, którego w komiksie prawie nie ma, dużo trafniejszym pomysłem byłoby przedstawienie konfliktu pomiędzy Arkham i Blackgate. I z tego co widziałem, to na zeszytówkach pojawiały się właśnie tego typu motywy. Podejrzewam, że wariantów okładek było kilka, a Egmont wybrał ten nie do końca adekwatny do zaprezentowanej w albumie historii. Fani Batmana sięgając po ten komiks mogą czuć się oszukani. Za to wielbiciele przeciwników Mrocznego Rycerza powinni być zadowoleni, bo to oni odgrywają tutaj główną rolę. Sama historia jest bardzo dynamiczna i przeważają w niej brutalne walki, ale nie zabrakło też miejsca na intrygi. A ich głównym autorem jest Pingwin, który stara się z każdej sytuacji wyjść obronną ręką. Jest to też jedyna osoba, która dogaduje się zarówno ze Strachem Na Wróble, który prowadzi oddziały szaleńców z Arkham i z Banem, który dowodzi swoją grupą złoczyńców. Fabuła tej historii nie jest zbyt powalająca, ale prezentuje się dość interesująco i trzyma w napięciu do samego końca. Ciekawie przedstawiane są zależności pomiędzy poszczególnymi złoczyńcami (chociaż można by poświęcić tej części więcej miejsca), ich próby dogadania się, stworzenia pewnej hierarchii i jednak chęć współpracy w obliczu zagrożenia jakim jest przybysz z Santa Prisca. Świetnie pokazana została szaleńcza mania Bane'a, który za wszelką cenę chce wprowadzić w Gotham swoje rządy. Historii towarzyszą bardzo ładne grafiki, którym absolutnie niczego nie mogę zarzucić. Kadry są dynamiczne i kiedy trzeba przesiąknięte są mrokiem. Sceny walki są ukazane bardzo efektownie i brakuje tylko jednego, jakiejś chwili wytchnienia. Te pojawiają się tylko przy okazji nielicznych kadrów z komisarzem Gordonem, ale jest tego zdecydowanie za mało. Czytając "Wojnę w Arkham" miałem wrażenie, że twórcy gdzie się spieszyli i chcieli jak najszybciej doprowadzić do finału, który swoją drogą jest bardzo rozczarowujący. I to głównie on według mnie zaniża poziom tego wydawnictwa.

Przy tak ciekawie zapowiadającej się historii, będącej częścią bardzo interesującego konceptu jakim są wydarzenia z udziałem Syndykatu Zbrodni liczyłem na prawdziwą wojnę w Gotham. I moje oczekiwania zostały spełnione, ale tempo akcji jest tak zawrotne, że nawet nie zauważyłem kiedy przewróciłem ostatnią stronę tego albumu. I muszę przyznać, że o ile przez większą część historii byłem zadowolony, to zakończenie było koszmarnie słabe i nijak się ma do intryg, które były prowadzone przez cały album. Tak, jakby na sam koniec Tomasiemu zabrakło pomysłu, jak można rozwiązać ten konflikt i napisał najbardziej standardowe rozwiązanie, jakie przyszło mu do głowy. Same starcia szaleńców z Arkham z więźniami z Blackgate są naprawdę ciekawe, a robi się jeszcze bardziej interesująco, kiedy do słowa dochodzą aktorzy drugoplanowi, którzy mają największy wpływ na aktualną sytuację w Gotham. Intrygi knute przez Pingwina, Stracha na Wróble i Bane'a mieszają się ze sobą i ich wypadkowa doprowadza do kolejnych wydarzeń. Dzięki temu, że w komiksie główną rolę odgrywają przeciwnicy Batmana historia zyskuje nowy wymiar i nie można tu mówić o odcinaniu kuponów od popularności Batmana. Chociaż Egmont wydając "Wieczne Zło: Wojna w Arkham" z taką, a nie inną okładką ewidentnie szukał odbiorców wśród fanów Mrocznego Rycerza. Jednak ten album to ukłon w stronę wielbicieli najbardziej charakterystycznych wrogów Batmana i naprawdę szkoda, że całość zostaje zakończona tak mizernie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz